Wszystko zaczęło się w styczniu 2007 roku. Kilka tygodni wcześniej badania, diagnoza, dla wielu brzmiąca jak wyrok i niemal natychmiastowa operacja. Już przed nią zapada decyzja - w tym roku idę na Jasną Górę.
Od początku była tylko pewność całkowitego powrotu do zdrowia i chęć podziękowania Matce Bożej za opiekę, za ten sygnał do zrobienia badań. A potem była już tylko droga do Częstochowy, bardzo trudna, jak dla każdego, kto idzie pierwszy raz.
Pierwsze etapy wydawały się nie mieć końca, najcięższy trzeci, czwarty dzień. I wtedy, gdy przychodzi zwątpienie, pomaga intencja w której się idzie oraz pielgrzymi, bracia i siostry obok. Jeden wspomoże dobrym słowem, potrzyma na duchu, drugi coś doradzi a trzeci weźmie plecak, bo jemu już kryzys minął i może iść niemal bez końca.
Zdarza się, że trzeba trochę odpuścić, jeden etap czy dzień, według zaleceń lekarza. Dzień szósty pielgrzymki - teraz już bliżej celu niż domu, mijamy połowę trasy, ta świadomość dodaje sił mimo, że zmęczenie narasta. Dla wielu wtedy to staje się jasne, że na przekór przeszkodom pójdą i za rok. Wracałem już sześć razy i teraz znów wyruszę.
Warto podjąć trud dla tego jednego dnia spędzonego na Jasnej Górze przed obrazem Matki Bożej, po pokonaniu tylu przeciwności i przezwyciężeniu własnych słabości.
brat Andrzej, lat 50+