Ks. Paweł Prüfer
Pielgrzymowałem pieszo na Jasną Górę kilkanaście razy. To oczywiście nie jest rekord świata. Znam pielgrzymów, którzy swoje osiągnięcia pielgrzymkowe znacząco to moje przekroczyli. Nie da się streścić doświadczeń, jakie się „zbiera” w czasie wędrowania piechotą i ku jasnemu celowi, jakim jest Jasna Góra. Każdy pielgrzym ma swoją biografię pielgrzymkową, budowaną wraz ze stawianym kolejnym krokiem na szlaku pielgrzymkowym, oraz, za każdym kolejnym razem – bywa że corocznym. I ja takową biografię pielgrzymkową posiadam. Dzielę się z Wami jej niewielkim jedynie fragmentem. Niewiele wnosi w całościową wiedzę o świecie i człowieku stwierdzenie, że jesteśmy z natury społeczni, co w przypadku doświadczenia wiary wybrzmi lepiej, gdy się powie, że jesteśmy powołani do wspólnoty. To nieco teoretyczne przekonanie, szybko nabiera sensu, kiedy się pielgrzymuje. Ilu pielgrzymów doszłoby na Jasną Górę, gdyby wędrowało w pojedynkę? Twierdzę, że niewielu. Skuteczność i intensywność doświadczeń pielgrzymkowych mierzy się chyba przede wszystkim tym, jak mocno i jak autentycznie uda się „wejść” we wspólnotę, i na ile jej głębokie więzi będzie się w stanie budować. To jest moje doświadczenie pielgrzymowania, które nazwałbym „przemieszczaniem się razem”.
Papież Franciszek powiedział nam niedawno, że musimy na nowo odkryć mistykę bycia razem. Pielgrzymowanie ma w sobie coś z mistycyzmu rozumienia innych i życia razem z innymi, coś z mistycyzmu pokonywania słabości razem, wspierania się razem, coś z mistycyzmu podążania ku celowi razem. Nie raz widziałem – także na własnej skórze – co „wyłazi” z człowieka, gdy jest zmęczony, utrudzony. W takich chwilach najchętniej robiłby już wszystko, byle zaprzestać już to chodzenie na pieszo, byleby już nie musieć iść dalej. Tak się składa, że na pieszej pielgrzymce się przede wszystkim idzie. No właśnie. Czy faktycznie przede wszystkim się idzie? To przede wszystkim ma trochę inne oblicze. W nim jest ukryta, i co jakiś czas się uwidacznia, motywacja duchowa, intencjonalność takiego działania, które byłoby wyjątkowo nielogiczne i bezsensowne, gdyby pozbawione celu, głębi, intencji. Pielgrzymowanie piesze nie jest banalne. To także moje doświadczenie. Zawsze wtedy, kiedy zbliżało się rozpoczęcie pieszej pielgrzymki, na długo przed nim właściwie, śniła mi się ona w całej swojej kolorystyce, w pełnej wyrazistości. Tak już mam, że śnią mi się rzeczy ważne, takie, które wyciskają na mojej sferze emocjonalnej mocne piętno. Przedziwne jest także to, że każda pielgrzymka ma zupełnie inną postać i treść. Choćby wciąż szli ci sami pielgrzymi, choć idzie się zazwyczaj tą samą trasą (zdarzają się chwile pobłądzenia), chociaż jada się ten sam rodzaj pielgrzymkowej zupy na obiad (przepraszam: rodzaje zup, liczba mnoga – repertuar obiadowy pielgrzymkowy jest bardzo różnorodny), doświadczenie pieszej pielgrzymki jest za każdym razem inne, odmienne, niepowtarzalne.
W poszukiwaniu wartościowych doświadczeń – pięknych, społecznych, duchowych, mistycznych, religijnych, życiowych – warto się więc wybrać na pieszą pielgrzymkę. Przy czym słowo „piesza”, to klucz do sukcesu przeżycia wiary na własnej skórze, również tej obolałej skórze na stopach.
Siostra Krysia
Po raz pierwszy bezpośrednio piesza pielgrzymka na Jasną Górę "dotknęła" mnie w 2005r, kiedy to moja młodsza córka, Madzia, w podziękowaniu za dobrze zdaną maturę i dostanie się na wymarzone studia, wybrała się do Pani Jasnogórskiej z grupą Zieloną. Było to dla niej, mimo wielu bolesnych bąbli na stopach, tak piękne przeżycie, że jeśli tylko mogła, wiele razy szła na Jasną Górę. Wówczas miałam problemy z kolanami, często były bolesne stany zapalne, obrzęki, miałam kłopoty z chodzeniem. Jazda na rowerze, chodzenie po górach zabronione. Stwierdziłam wtedy, że mimo iż bardzo bym chciała, piesza pielgrzymka na Jasną Górę nie dla mnie... W następnym 2006 r. przyjęłam pielgrzymów z Krosna na nocleg. Radość i entuzjazm pielgrzymów bardzo mi się udzielił. Nie mogłam iść na Jasną Górę, bo akurat wtedy miałam bardzo bolesny stan zapalny kolana. Tak bardzo pragnęłam iść do Matki Bożej Częstochowskiej, że cały następny rok prosiłam JĄ w modlitwie o zdrowe kolana na dzień 2 sierpnia następnego 2007 r., żebym mogłam iść. Mateczka Przenajświętsza wysłuchała mnie: w 2007 r. poszłam na Jasną Górę z córką Madzią w grupie Biało-Zielonej. To był prawdziwie błogosławiony czas, błogosławiony trud, błogosławiony znaczy szczęśliwy. Dziękowałam Przenajświętszej Panience za wstawiennictwo i Dobremu Bogu za wszystkie otrzymane łaski. Nigdy w życiu wcześniej nie czułam takiej radości w sercu, takiego pokoju, nigdy w życiu nie byłam taka szczęśliwa. Ból mięśni w nogach, bąbli na stopach, bolesny obrzęk stawu skokowego, to naprawdę nic w porównaniu z wewnętrznym stanem ducha. Modliłam się, żebym doszła. I doszłam! Dzięki modlitwie, ale też i dzięki wspaniałej Siostrze Medycznej Kasi, która wciąż leczy nasze chore nogi podczas pielgrzymek i sama również z nami maszeruje! Kolana nie tylko nie bolały w dniu wymarszu, nie bolały mnie również podczas trwania całej pielgrzymki. Tabletki przeciwzapalne, bandaże elastyczne, maści i żele przeciwbólowe, które wzięłam ze sobą na kolana, przydały się innym pielgrzymom potrzebującym. Miałam w sercu jak każdy sporo intencji, główna to poczęcie dzieciątka u mojej starszej córki, Ewy, która była już 3 lata po ślubie. Po powrocie do domu odliczałam miesiące do następnej pielgrzymki. Od razu tęskniłam za tym błogosławionym trudem. I tak jest do dzisiaj. Co roku czekam z utęsknieniem na 2 sierpnia i idę do naszej Przenajświętszej Mateczki. Poza jednym rokiem 2010, kiedy to nie mogłam iść. Pan Bóg stawiał na mojej drodze fizyczne przeszkody, które chciałam na początku zignorować i mimo wszystko iść na Jasną Górę ("pokuta to pokuta" myślałam "może ma być ciężko") : groźny w skutkach upadek i przeziębienie, ale na koniec złapałam grypę jelitową i absolutnie nie nadawałam się do drogi. Potem okazało się, że to było zbawienne działanie Boże, bo najbardziej na świecie byłam potrzebna mojej Madzi. Pojechałyśmy razem na ostatni dzień tej pielgrzymki podziękować za wszystkie otrzymane Łaski: 12 sierpnia-wejście na Jasną Górę. W tym roku jak Pan Bóg pozwoli (nauczyłam się tego zwrotu w 2010r: nie to ważne co ja chcę, ale jaki plan wobec mnie ma Pan Bóg) też pójdę, 7 raz, zostało tylko 7 tygodni do wymarszu... Od 2007 r. to jest od mojej pierwszej pielgrzymki na Jasną Górę już NIGDY nie bolały mnie kolana. Jeżdżę na rowerze, mogę chodzić po górach...
Moje główne intencje pielgrzymek są miłe Panu Bogu:
1) Ewa ma trzech synów. Pierwszy Jaś urodził się w rok po mojej pierwszej pielgrzymce w 2008r. Dziękowałam podczas następnej i modliłam się w kolejnych intencjach...
2) Mój mąż jest coraz bliżej Pana Boga...
3) Madzia znalazła prawdziwą miłość swojego życia...
4) i 5) i 6) się również spełniają :)) Za wstawiennictwem Przenajświętszej Mateczki otrzymuję ogrom łask u Boga... CHWAŁA PANU!
Brat Andrzej
Wszystko zaczęło się w styczniu 2007 roku. Kilka tygodni wcześniej badania, diagnoza, dla wielu brzmiąca jak wyrok i niemal natychmiastowa operacja. Już przed nią zapada decyzja - w tym roku idę na Jasną Górę. Od początku była tylko pewność całkowitego powrotu do zdrowia i chęć podziękowania Matce Bożej za opiekę, za ten sygnał do zrobienia badań. A potem była już tylko droga do Częstochowy, bardzo trudna, jak dla każdego, kto idzie pierwszy raz. Pierwsze etapy wydawały się nie mieć końca, najcięższy trzeci, czwarty dzień. I wtedy, gdy przychodzi zwątpienie, pomaga intencja w której się idzie oraz pielgrzymi, bracia i siostry obok. Jeden wspomoże dobrym słowem, potrzyma na duchu, drugi coś doradzi a trzeci weźmie plecak, bo jemu już kryzys minął i może iść niemal bez końca. Zdarza się, że trzeba trochę odpuścić, jeden etap czy dzień, według zaleceń lekarza. Dzień szósty pielgrzymki - teraz już bliżej celu niż domu, mijamy połowę trasy, ta świadomość dodaje sił mimo, że zmęczenie narasta. Dla wielu wtedy to staje się jasne, że na przekór przeszkodom pójdą i za rok. Wracałem już sześć razy i teraz znów wyruszę. Warto podjąć trud dla tego jednego dnia spędzonego na Jasnej Górze przed obrazem Matki Bożej, po pokonaniu tylu przeciwności i przezwyciężeniu własnych słabości.
Siostra Renata
Moja "przygoda" z pieszą pielgrzymką w grupie biało - zielonej z parafii św. Józefa Oblubieńca w Zielonej Górze zaczęła się w 1998 r., pamiętam, że kiedy tylko ogłaszano wyjście pielgrzymki - pragnienie pójścia się nasilało. Wcześniej nie mogłam, bo małe dzieci, praca itd... lecz gdy tylko pojawiła się taka szansa się pojawiła, postanowiłam wyruszyć. Jeszcze bez sprecyzowanej intencji ale wiedziałam, że chcę iść. Kupiłam wszystkie potrzebne rzeczy, spakowałam siebie i jedenastoletnią córkę Magdę i 2 sierpnia 1998 r. wyruszyłam na swój pierwszy pielgrzymi szlak. Już na samym początku wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale ludzie w grupie i atmosfera były wspaniałe, każdy gotowy do pomocy, dzielił się tym, co miał. Z dnia na dzień trudy pielgrzymki dały odczuwać się coraz bardziej, ale ja się nie poddawałam, wiedziałam, że ten trud nie może pójść na marne. Wtedy to wzbudziłam w sobie intencję taką, w której chciałam iść, gdyż nie ukrywam, był to dość trudny okres mojego życia osobistego. Wiem, że Bóg czuwał codziennie nad nami, dawał siłę, gdy wydawało się, że nie można iść już dalej. I tak, po jedenastu dniach, dotarliśmy na Jasną Górę. Pamiętam, że gdy tylko z daleka zobaczyłam wieżę Jasnogórską, rozpłakałam się ze szczęścia, że zostało mi dane dojść do Częstochowy, gdzie króluje nasza Pani. Od tamtego czasu minęło już trochę lat, za każdym razem, gdy jestem na Jasnej Górze, zawierzam siebie i moją rodzinę Matce Bożej i ona nigdy mnie nie zawiodła. W tym roku wybieram się po raz piętnasty i już jestem szczęśliwa, że będę mogła pójść. Wybierz się i Ty, bracie i siostro, zaufaj Bogu, Matce Bożej i sobie.